niedziela, 23 października 2016

"Nieubłagany czas"

Czas. Czym on jest? I dlaczego jest... Po co wskazówki zegara przesuwają się po tarczy oznaczonej cyframi, uświadamiając nam, że czas nie stoi w miejscu? Dlaczego słońce i księżyc przemieszczają się po nieboskłonie, wyznaczając nam dzień i noc, miesiące, pory roku, lata... Każdy z nas dałby na pewno wszystko, by czas stanął w miejscu lub się cofnął, dla lepszego uchwycenia niektórych chwil.
Tak jak teraz ja, siedząc po środku ciemności i patrząc na śnieżno-biały zegar na przeciwko mnie. Co tak właściwie się stało? Sam nie wiem. Obudziłem się już w takim miejscu. Wpatrywałem się uważnie w tarczę, po której nieubłaganie przesuwały się wskazówki. Wszystko mi mówiło, że zbliża się godzina dziewiąta, ale... dużo podpowiadało, iż coś jest nie tak.
- Ryota... - usłyszałem rozpaczliwy, cichy głos. Był on mi znajomy. Rozbrzmiewał teraz w mojej głowie echem, jak tykanie zegara, w który patrzyłem. „A więc tak mam na imię?” - pomyślałem. W tym momencie, kiedy moje myśli zaczęły pędzić tym torem, poczułem ciepło na swojej dłoni, więc zaraz przeniosłem na nią wzrok. Była ona blada, niczym przebiśniegi wychodzące na wiosnę podczas roztopów równie białego śniegu. Mimo tego to ciepło było przyjemne i niczym delikatny dotyk przechodził przez moje ciało. Dopiero kiedy je poczułem, zorientowałem się, jak bardzo jestem zmarznięty.
- Ryota... proszę... - usłyszałem ponownie ten sam głos wypowiadający moje imię w ten sam smutny, przygnębiający sposób. Poczułem ukłucie w piersi, dosyć bolesne jak gdyby wbijało się w nią jakieś ostrze.
Coś się zmieniło. Już nie znajdowałem się w ciemnościach z białym zegarem. Teraz stałem w rogu sali, która była dość oświetlona przez jarzeniówki przymocowane przy suficie, a jasno pomalowane ściany tylko wspomagały ten efekt. Na środku pomieszczenia stało łóżko, obok którego była umieszczona aparatura. Więc było to jedno ze szpitalnych pomieszczeń... Były w nim dwie osoby, a jedna z nich, siedząca obok, trzymała rękę człowieka, który prawdopodobnie był chory.
- Dai-chan, chodź już do domu... - powiedziała młoda kobieta, która pojawiła się tuż za mężczyzną.
- Nie zostawię go tutaj samego... - odparł on cicho, nie odrywając swojego wzroku od blondyna, który wyglądał jakby spokojnie spał.
Dopiero widząc te osoby i tą sytuację - olśniło mnie. Moje myśli zalała fala najróżniejszych wspomnień i przeżyć. Całe moje życie przewinęło mi się przez myśli niczym bumerang, który powraca do właściciela, gdy się go wyrzuci w powietrze. W tym momencie rzeczywistość uderzyła we mnie jak gromem.
Mój czas się kończy. Tak niewiele mi go zostało. Uświadomiła mi to sylwetka bladej postaci blondyna leżącego tak spokojnie, jakby nie męczył go żaden zły sen. Tym chłopakiem byłem ja sam... umierający i pozwalający na to, by osoby, które mnie kochają i które niegdyś kochałem równie mocno, obserwowały, jak powoli sidła śmierci wysysają ze mnie resztki życia. Jak powoli wygasam, niczym jedna z tak wielu gwiazd świecących na nocnym niebie...

______________________________________
No więc krótko i na temat. Napisałam to na kolanie (a w zasadzie na nudnej lekcji historii). Stwierdziłam, że nadaje się to nawet i o dziwo do publikacji, także wstawiam to tutaj. Bardzo mile widziane są komentarze, od czytelników... nie gryzę! Etto... co to ja jeszcze.... Endżoj!

3 komentarze:

  1. AoKise :D Ale za to jakie... Aż mi się płakać zachciało ;_; Uwielbiam Ao, a gdy jest taki czuły to już w ogóle <3
    K-Kise umiera?! O.O :'(
    Mimo że smutne to mi się podobało ^^
    Piękna miniaturka <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Waah~
    ;-;
    Jakie to smutne! Ale bardzo mi się podobało! Ładnie napisane i ciekawe. Naprawdę przyjemnie się czytało:333
    Życzę weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Okurde
    Nie wiedziałem ze to będzie takie fajne!!!
    Bardzo świetnie się czyta i...Przeczytam sobie jeszcze❤️

    OdpowiedzUsuń